Na blogu pustki. Słońce rzadko wychodzi, więc zdjęcia nie wychodzą wcale. Przedświąteczny szał trwa, więc szyję, kleję i tnę na potęgę, ale nie chcę wstawiać bożonarodzeniowych klimatów przed grudniem. Dziękuję tym, którzy tu zaglądają czasem mimo przestoju. To dla mnie bardzo ważne... Zostawiajcie po sobie ślad.
Tymczasem wędrujemy do kuchni. Tam też się twórczo rozwijam.
Cukinie przyjechały do mnie z tajemniczego ogrodu Ani, jak go sama nazywa... i który pozostał dla mnie tajemniczy, bo było już ciemno, kiedy przyjechałam na ten jej Koniec Świata i jeszcze ciemno, kiedy wyjeżdżałam, hehe. Impreza udana, pełna kulinarnych niespodzianek (typu: ciasto z zielonymi pomidorami!) i zachwytów a cukinie wykorzystane. Na pierwszy ogień poszły muffinki. Nikt się nie spodziewał, że swoją wilgotność i świeżość nawet przez 3 dni zawdzięczają cukinii. (Tylko jeśli się ktoś dobrze przyjrzał, to zobaczył zielone wiórki). W smaku są cudownie pomarańczowe. Z dodatku orzechów zrezygnowałam.
Chwalę się zdjęciami i odsyłam po przepis: klik, klik.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ależ jaki koniec świata? To zaledwie mój jego początek ;)Zapach pomarańczy, jest jednym z tych, który przypomina mi, że święta są niezwyczajnym czasem :)
OdpowiedzUsuńAle apetyczne miejsce stworzyłaś apetyczne ciasteczka i równie apetyczne filcowe serduszka.
OdpowiedzUsuńŚlicznie dziękuję za Twój głos : )